Aż się tym muszę podzielić. Ogólnie mam alergię na kontakty ze wszelakiej maści urzędami. Jednej teraz w trakcie pewnej wieloetapowej procedury. Po zebraniu stosu papierów, wypełnieniu dodatkowej ilości malatury został ostatni krok. Rozmowa z panią z urzędu która umówiona była na 27.12. Okazało się, że pani ma kwarantannę do 4.01. Niby powiedzieli mi jak się dowiadywałam, że mam dzwonić w poniedziałek, bo pewnie 5.01 jak wróci do pracy musi się pierwszego dnia po rozerwie ogarnąć, 7.01 mają wolne na Nowy Rok Stwierdziłam, że zadzwonię 5 nie chce czekać kolejne dni sprawa dla mnie pilna. Dodzwoniłam się. Chodziło mi tylko o umówienie terminu rozmowy. Pani powiedziała, że po tej nieobecności ma dużo pilnych zaległych spraw (mój temat też jest zaległy) i musi to ogarnąć, nie ma czasu ze chwil pogadać odezwie się wtorek/środa. A żeby to 🤬
W innym urzędzie też miałam sprawę, gdzie przerzucanie się korespondencją trwało jakieś 4 miesiące. W jednym w kroków urząd na mój wniosek miał wysłać sprawę do 3 miejsc w celu zaopiniowania sprawy. Dostał 2 odpowiedzi, musieli dodatkowo kombinować. Jak już wszystko się szczęście pozytywnie dla mnie załatwić wydali decyzję. Składała się ona z dwóch sentencji a w jednej przekręcili moje imię (a jak wiem na moją decyzję nie jedna osoba przez wysłaniem patrzyła) Więc jeszcze prostowanie omyłki pisarskiej.
Pisałam już, że nie znoszę urzędów?
